Drogi mojej rodziny i „Tygodnika Powszechnego”, a więc i Jerzego Turowicza, przecięły się w 1945 roku za sprawą siostry mamy, a mojej cioci, Marii Czapskiej[1], która przez kilka pierwszych miesięcy istnienia pisma była jego autorką i sekretarką. To dzięki niej dowiedziliśmy się, że istnieje taka osoba i takie pismo.
Maria, jak mi się wydaje, znalazła pracę w „Tygodniku” polecona przez Hannę Malewską, z którą się przyjaźniła. Jej praca w pierwszym zespole pisma trwała jednak krótko. W grudniu 1945 roku, dzięki pomocy człowieka o przezwisku „Biały”, który zajmował się przewożeniem ludzi przez tzw. zieloną granicę (sporo to kosztowało i było dosyć podejrzane, bo nie miał wpadek; być może opłacał się władzom, by te go nie zatrzymywały), ciocia Marynia wyjechała do Paryża, by spotkać się z bratem, wujem Józiem Czapskim. Byli ze sobą bardzo związani, a czasy zapowiadały się na tyle nieciekawie, że widać nie chcieli ryzykować dłuższej rozłąki niż sześć lat, jakie z racji wojny przeżyli z dala od siebie.
Dowiedz się więcej