Włodzimierz Zagórski

  Jerzy Turowicz pojawił się w moim życiu tuż po wojnie poprzez rodziców, Marynę i Jerzego Zagórskich. Jego rodzina i moja były wówczas w mniej więcej tej samej sytuacji społecznej: nadzy, bosi i z dziećmi. Turowiczowie mieli już Elżbietę (jest moją równolatką) i Joannę (w 1947 roku urodzi się Magdalena), u nas była Bożena, Elżbieta … Dowiedz się więcej

Krystyna Zachwatowicz-Wajda

  Jerzego Turowicza poznałam przez Piwnicę pod Baranami, gdzie występowałam od 1959 roku. Byłam już wówczas scenografem i dla występów w kabarecie Piotra Skrzyneckiego przyjeżdżałam co tydzień z teatru w Gnieźnie, gdzie wówczas pracowałam. Właśnie dlatego, że od razu po studiach, które kończyłam w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, zaczęłam pracować w teatrze i dość dużo … Dowiedz się więcej

Jacek Woźniakowski

Jerzego Turowicza prawdopodobnie poznałem przez Annę Gąsiorowską, córkę właścicielki Goszyc – pani Zofii z Zawiszów primo voto Gąsiorowska, secundo voto Kernowa – sąsiadujących z moim rodzinnym Biórkowem. W tamtych stronach bywałem jednak rzadko, więc i w Goszycach nie byłem częstym gościem. Przypuszczam, że musiałem tam kiedyś przyjechać konno – do Anny, która była szalenie dynamiczną i inteligentną osobą – sporo czytała, wieloma kwestiami żywo się interesowała, a na dodatek była niebywale ładna – a później, gdy już byli zaręczeni, także do Jerzego.

Dowiedz się więcej

Maria Woźniakowska

 

W Jerzym Turowiczu zadziwiało mnie jego milczenie. Uważał chyba, że nie jest ważne to, co on ma do powiedzenia – ciekawe jest to, co mówią inni. Podczas narad redakcyjnych w naszym mieszkaniu przy Wyspiańskiego w Krakowie Tolo Gołubiew z ogniem wygłaszał swoje tezy, Stach Stomma najbardziej polemiczne pomysły wypowiadał w sposób staroświecko-kurtuazyjny, a Jerzy milczał jak głaz. Wileńczuków, czyli Gołubiewa i Stommę, trochę to nawet irytowało: „Ach ten Krakauer, nie można się na niego doczekać…”. Jerzy musiał rozważyć sprawę uczciwie i od każdej strony, by nie zaszkodzić, nie urazić… Dopiero, gdy wszyscy się już wygadali, zabierał głos, jakby na zakończenie. I przeważnie wszyscy zgadzali się z jego opinią.

Dowiedz się więcej

Stefan Wilkanowicz

 

Jeśli dobrze pamiętam, poznałem Jerzego Turowicza jeszcze w czasach pierwszego „Tygodnika Powszechnego”, czyli tego z lat 1945–1953, w lubelskim mieszkaniu prof. Przemysława Mroczkowskiego – to była „melina” dla paru osób, które przyjeżdżały z Krakowa na KUL, i tam właśnie mogły się zatrzymać. Jacek Woźniakowski przyjeżdżał na uniwersytet z wykładami, ja studiowałem, Turowicz czasami się pojawiał. U prof. Mroczkowskiego można było spotkać się towarzysko, naukowo, opozycyjnie – rozmaicie.

Dowiedz się więcej

Andrzej Wielowieyski

 

Jerzego Turowicza poznałem dzięki temu, że w 1945 roku wróciłem na Uniwersytecie Jagiellońskim do studiów prawniczych. Pierwszego wykładu wysłuchałem 27 marca 1945 roku, trzy dni po ukazaniu się pierwszego numeru „Tygodnika Powszechnego”. Pismo czytałem od pierwszego numeru, razem z ciotkami, u których wtedy mieszkałem przy ulicy Orzeszkowej. To było nasze pismo.

Dowiedz się więcej

Jan Turnau

 

Moja siostra, prof. Irena Turnau (1925–2008), historyk kultury materialnej, która mieszkała u rodziców Jerzego Turowicza, Klotyldy i Augusta, przy ulicy Sobieskiego w Krakowie przez ponad rok tuż po wojnie. W wyniku reformy rolnej nasz majątek rodzinny we Wlonicach koło Sandomierza uległ parcelacji, a rodzina m.in. wyjechała na Ziemie Odzyskane, gdzie osiedliliśmy się w Cieplicach, dzielnicy Jeleniej Góry. Moja siostra była wówczas w Krakowie i tak po latach wspominała pobyt u Turowiczów: „Cały ponad rok pobytu w Krakowie mieszkałam u Dziadziów Turowiczów, rodziców Jerzego. Podczas wojny [moi] Rodzice wysyłali różne produkty żywnościowe do rodzin w miastach. Dziadzio August Turowicz przyjął mnie jak rodzoną wnuczkę. Miałam miejsce do spania w zatłoczonym krewnymi mieszkaniu oraz śniadania i kolacje, za co płaciłam niewiele”[1].

Dowiedz się więcej

Andrzej Turnau

Pamiętam imieniny z czasów przedszkolnych, na które wuj Jerzy Turowicz[1] przyprowadził swoją najmłodszą córkę, Magdalenę, moją rówieśnicę. To moje pierwsze wspomnienie z jego udziałem. Mam też zdjęcia, gdy z tą samą Magdaleną grzebiemy sobie w piasku nad morzem – w tamtym czasie, na przełomie lat 40. i 50., nasze rodziny wspólnie spędzały wakacje.

Gdy mama zachorowała na stwardnienie rozsiane, na zmianę z siostrą chodziliśmy po książki dla niej na Lenartowicza, korzystając z bogatego księgozbioru Turowiczów, który zajmował prawie całe ich mieszkanie. Moja mama uważała Turowiczów za ludzi prawych i wyjątkowych pod każdym względem, nie tylko intelektualnym. Przede wszystkim z racji redagowanego przez wuja Jerzego „Tygodnika Powszechnego” – jedynej wówczas ostoi uczciwego dziennikarstwa.

Dowiedz się więcej

Ks. Mieczysław Turek

„Tygodnik Powszechny” prenumerowałem od 1945 roku. Jeszcze byłem klerykiem, bo święcenia przyjąłem cztery lata później. Jego redaktora naczelnego, Jerzego Turowicza, pokazano mi po raz pierwszy w katedrze na Wawelu, gdzie przychodził z rodziną na mszę w najważniejsze święta. Przychodził też prof. Stefan Swieżawski. Siedzieli z rodziną w stallach.

Dowiedz się więcej

Karol Tarnowski

 

Jerzego Turowicza poznałem prawdopodobnie przez jego żonę, Annę, po wojnie, w Krakowie. Moja mama – Janina Wanda z Pawlikowskich, primo voto Woźniakowska, secundo voto Tarnowska – była z Anną w bardzo dobrych relacjach. Obie panie były zresztą nie tylko ze sobą zaprzyjaźnione, ale i spokrewnione. Wacław Wolski, mąż Maryli z Młodnickich Wolskiej, a ojciec m.in. Beaty Obertyńskiej i Anieli Pawlikowskiej (Jacek Woźniakowski i ja jesteśmy siostrzeńcami jej męża, a brata naszej matki, Michała Pawlikowskiego), był wujem matki Anny – Zofii z Zawiszów Gąsiorowskiej-Kernowej. Niewykluczone więc, że pewnego dnia Anna przedstawiła mnie, wówczas kilkunastoletniego, „panu redaktorowi”. A może wcale nie? Może po prostu zaszedłem do redakcji przy Wiślnej i mój starszy brat przyrodni, Jacek Woźniakowski, mnie przedstawił. A może było jeszcze inaczej? Może poznałem go przez „kresową” przyjaźń mojej matki z Janiną i Antonim Gołubiewami, których odwiedzaliśmy w ich mieszkaniu przy Jaskółczej. Schodzili się tam wówczas – na początku lat 50. – wszyscy Tygodnikowcy, a że trochę w tym towarzystwie się wymądrzałem, być może po jednym z takich spotkań Turowicz zaproponował mi, byśmy zwracali się do siebie po imieniu.

Dowiedz się więcej