W drugiej połowie lat 50. Anna i Jerzy Turowiczowie znaleźli się na mszy, jaką odprawiałem w kaplicy zdrojowej w Rabce. Kiedy już znaliśmy się osobiście, pani Anna przyznała mi się, że po mszy, lekko zaszokowana i sposobem jej odprawiania, i jednominutową homilią, zapytała Jerzego: „Co to było?”. On odpowiedział: „Maliński”.
„Tygodnik” czytałem od momentu jego pojawienia się. W drugiej połowie lat 40., gdy byłem jeszcze w seminarium, chciałem pójść na staż do redakcji przy Wiślnej i o mało nie wyleciałem za to z seminarium. Mimo, że wydawcą pisma była Kuria Książęco-Metropolitalna w Krakowie, powiedziano mi wprost: „Mieciu, ty się zastanów: chcesz być księdzem, czy dziennikarzem?”. Zdaniem moich seminaryjnych przełożonych tego nie dawało się pogodzić, a ks. Jan Piwowarczyk, redaktor z wieloletnim stażem, widać nie był dla nich przykładem na to, że takie połączenie jest jednak możliwe.